wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 3 - "Złote Serce"



- Lordzie Variorze, jak mamy wkroczyć do świata wewnętrznego, skoro ta grota chroniona jest potężnymi runami?
- Głupcy, czy wy myślicie, że te amatorskie runy przewyższają moją moc?..! - wrzasnął mężczyzna, patrząc na nich przenikliwym spojrzeniem
- O-Oczywiście, że nie, Lordzie Variorze! - odpowiedział jeden z jego sługusów.
- Przygotować się! - krzyknął, po czym wszyscy pobiegli po niezbędny ekwipunek.

***

- Ashley!!! - Oscar wbiegł zdyszany do sypialni elfki. Spojrzała na niego zdziwionym, pytającym wzrokiem. - Lord Varior przeszedł przez tunel do świata wewnętrznego wraz ze swoimi wojskami!
- Przygotować mężczyzn do walki! Kobiety i dzieci sprowadzić do piwnicy! - natychmiast wydała rozkazy, wybiegając wraz z Oscarem z pokoju.

Hisa weszła przez okno do sypialni Marinette.
- Cześć, mała. Jak myślisz, dlaczego zamknęli Cię w najwyższej wieży? - spytała, bawiąc się kosmykiem swoich włosów.
- Ashley powiedziała, że to jedyny wolny pokój w zamku - odparła. Właśnie dziergała na drutach z lekkim uśmiechem na ustach. Czuła, że tą czynnością upodabnia się do kogoś bliskiego jej sercu.
- Nie. Varior właśnie wkroczył do wioski. Stety/niestety, nie jest sam. Przy sobie ma armię.. Jak myślisz, co chce zrobić? - zaśmiała się, patrząc na Marinette swoim znudzonym spojrzeniem.
- Nie.. to niemożliwe! - biało-włosa zerwała się z miejsca. Podbiegła do drzwi. Zaczęła szarpać za klamkę. Nic z tego, drzwi były szczelnie zamknięte i prawdopodobnie zabezpieczone runami.
- Cóż, bywaj, muszę się gdzieś ukryć i wyjść dopiero na zimę - Hisa wyskoczyła z okna i pobiegła gdzieś wgłąb lasu, naprzeciw ścieżki prowadzącej do tunelu.
- Ashley, co Ty planujesz..? - mówiła sama do siebie. Sama nie ogarniała do końca tego, co się dzieje. Zsunęła się po ścianie na podłogę. Nagle, usłyszała trzask. Ktoś jednym zaklęciem zerwał magiczne runy utworzone przez elfkę.
- Teraz mi wszystko wyjaśni! - krzyknęła w myślach, podnosząc się z podłogi. Otworzyła drzwi na rozszerz. To, kogo ujrzała, wprawiło ją w osłupienie.
- Witaj, Mariś.. - powiedział mężczyzna stojący przed nią. Uderzył ją z całej siły w brzuch. Upadła na ziemię, ciągle plując krwią. - W końcu możemy spotkać się oko w oko. Chociaż powinniśmy widywać się codziennie..
Marinette zerwała się z ziemi i zaczęła biec w stronę drzwi. Gdy już była zaledwie pół metra dalej od nich, nagle się z hukiem zamknęły. Szeroko otworzyła oczy. Jedyną drogą ucieczki było dla niej okno, ale przecież to była najwyższa wieża w zamku. Nie miała czasu na myślenie. Wolała zginąć, niż oddać się rządom Lorda Variora. Podbiegła do okna, szybko je otworzyła i wyskoczyła przez nie.
- Głupia dziewucho! Skazujesz się na śmierć! - krzyczał zbulwersowany mężczyzna.
Biało-włosa zlatywała z wieży z prędkością światła. Mocno zacisnęła oczy. Była gotowa na śmierć. Nie.. ona wiedziała, że umrze. Nagle, zderzyła się z gruntem. Jej wcześniej zaciśnięte oczy się na moment otworzyły, a potem znowu zamknęły. Nie krwawiła, lecz jej ciało przeszył ogromny ból...

- Nie! Nie mam zamiaru patrzeć na tych wszystkich cierpiących ludzi! - krzyczała dziewczyna, której twarzy nie można było dostrzec. Była ona zamazana. Wszystko było tak realistyczne, a z drugiej strony wydawało się być tak fikcyjne.
- Czyli masz zamiar uciec? - zaśmiał się Varior. - Jesteś na to za miękka.
Dziewczyna wybiegła z pomieszczenia. Zatrzasnęła drzwi od komnaty z hukiem. Zsunęła się po ścianie.
- Co mam teraz zrobić? Postawiłam się mu, ale co mi to da? - pytała na głos samą siebie, nie oczekując odpowiedzi. Nagle, usłyszała w głowie szept, mówiący "świat wewnętrzny". 

Poczuła, że jest przez kogoś niesiona. Lekko uchyliła oczy. Nagle, przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Poczuła ból. Nie potrafiła określić, w jakiej części swojego ciała. Ból przeszył ją całą.
- W końcu - warknął Nicolas. - Wcale nie jesteś lekka. Schudnij!
- Nicolas, ona jest jakąś.. anorektyczką! - skarciła go Ashley. - Nie wnikam w Twój gust.
- Co za interesująca rozmowa - włączył się Oscar.
- Puść mnie! - krzyknęła zawstydzona Marinette.
- Okej - zaczął "zsuwać" z niej jedną rękę, gdy nagle, zarzuciła mu swoją na szyję.
- Odwołuję! - pisnęła. - Tak właściwie, to gdzie jesteśmy?
- Właśnie kierujemy się w stronę schronu. Lord Varior zapowiedział atak na wioskę elfów - westchnęła elfka, wpatrując się w niebo.
- Nie brzmi to interesująco.. - odparła Marinette.
- Brzmi raczej jak jakaś przereklamowana baśń - dodał Nicolas, modląc się w myślach. Chciał w końcu odstawić biało-włosą na ziemię.
- Jesteśmy! - Ashley schyliła się nad kamieniem. Przestawiła go na prawą stronę. Nagle, ziemia się rozstąpiła, i wyłoniły się schody.
Zaczęli schodzić na dół. Kiedy już się tam znaleźli, Ashley przestawiła jakąś dźwignię. Ziemia z powrotem się złączyła.
Tam czekał już cały lud. Niebiesko-włosy odstawił Mar na ziemię. Wiele mężczyzn było rannych. Kobiety oczyszczały im rany i bandażowały je. Jednak co mogły zrobić? Rany były głębokie, a w świecie wewnętrznym nie było lekarzy. Kiedy ktoś chorował, podawano mu jakiś syrop ziołowy i od razu lepiej się czuł.
- K-Kto ich tak załatwił? - Marinette zamarła. Nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, jaki oni wszyscy muszą czuć. Jak wiele osób może dzisiaj zginąć? Jedno jest pewne, nie każdy z nich przeżyje. Nagle poczuła ukłucie w sercu. Potem kolejne, i jeszcze jedno. Przyłożyła ręce do klatki piersiowej i kucnęła. Mocno zacisnęła oczy. Czuła coraz więcej ukłuć, coraz większy ciężar na sobie. Coś chciało przycisnąć ją do ziemi. Wszyscy na nią patrzyli, nikt nie miał odwagi podbiec i pomóc. Poza czterema osobami. Ashley, Nicolasem, Oscarem i Mią.
- Co się dzieje? - spytała Mia, lekko dotykając dziewczynę w ramię. Chciała, ale nie mogła złapać na tyle dużo powietrza, by odpowiedzieć.
- Oscar, myślisz, że to ma związek z Księgą Unmei? - szepnęła elfka, stojąc na uboczu z Oscarem.
- Myślę, że tak, ale nie mam pewności - odpowiedział, patrząc na zachowanie Marinette.
Gdy w końcu mogła złapać oddech, zwróciła się do nich z groźnym spojrzeniem.
- Mam tego dosyć. Nie mówicie mi wszystkiego! Czuję się oszukiwana! Wiem tylko, jak się nazywam! - wrzasnęła. Gdyby miała gdzie, to by uciekła, ale nie miała takiej możliwości w tamtym miejscu, więc poszła do kąta i zsunęła się po lodowatej ścianie na podłogę.
"Grota" była wyremontowana. Wyglądała jak sala balowa. Było w niej mnóstwo wolnej przestrzeni dwa rozgałęzienia. Jedno prowadziło do sypialni i wychodków, a drugie do pseudo "kuchni" i "jadalni". Elfkę zasmuciły słowa Marinette. Zdążyła się do niej przywiązać w tak krótkim czasie i naprawdę bolało ją to, że tak o nich myśli.
- Marinette, to nie tak - podeszła do niej. - Później odpowiem na parę Twoich pytań, teraz muszę uspokoić lud.. wybacz - powiedziała szybko, po czym odeszła. Biało-włosa zobaczyła jedynie łzę rozbijającą się na ziemi. Momentalnie zasnęła...

- Proszę, otwórz oczy.. - słyszała jedynie szlochanie mężczyzny i płacz dziecka. - Błagam Cię, Mario, otwórz oczy!
- Nasze dziecko jest naprawdę piękne.. Wierzę, że będzie szczęśliwa. Pozostawiam to Tobie, Lordzie - rzekła ledwo żywa kobieta. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
- Nie odchodź! Mario, przecież wiesz, kim ono jest! Ono..

Zerwała się z miejsca. Leżała na małżeńskim łożu, w całkiem innym pomieszczeniu. Przetarła oczy. Teraz widziała już wyraźniej. W prawym rogu pokoju stała biblioteczka i kominek dość luksusowy, jak na świat wewnętrzny, a obok wisiało lustro, zaś w lewym stał mały stolik i trzy siedzenia oraz znajdowało się wejście do garderoby. Panował w nim kremowy kolor.
 - Gdzie ja jestem..? - szepnęła, wstając. Obejrzała się w lustrze. Lekko się zaróżowiła, widząc, jak jest ubrana. Miała na sobie suknię godną 'księżniczki', a włosy były proste, sięgały do pasa. Odwróciła się. Zaczęła mniej więcej kojarzyć fakty. Podbiegła do drzwi - były zamknięte. Znowu ten sam scenariusz. Westchnęła. Nagle, usłyszała rozmowę i przekręcenie zamku. Drzwi się otworzyły, a do środka weszła Ashley wraz z Mią, trzymającą tackę na której stał imbryk z ciepłą herbatą wraz z trzema pustymi filiżankami, oraz mały talerz, na którym
- Marinette.. czas trochę Ci wyjaśnić - rzekła Ashley. Mia postawiła tacę na stoliku. Wszystkie trzy usiadły. Zapadła cisza, którą po chwili przerwała elfka. Wyjęła księgę i zaczęła czytać.
- "[...] Nazywa się Marinette. Jest córką zrodzoną z połączenia zła i dobra. Jej przeznaczeniem jest zwalenie swego ojca z tronu i rządzenie tym światem, w którym pozostanie pełno bólu i blizn po wojnie. Jest jedyną szansą na pokonanie Lorda Variora."  - odłożyła grubą lekturę na bok. - Nigdy nie myśleliśmy, że pojawisz się tak nagle. Nie chcieliśmy od razu Ci tego mówić, ale Ty ciągle nalegałaś..
- Jestem córką Variora? Czy to są jakieś żarty? - powiedziała cicho. Zerwała się z miejsca i wybiegła z pokoju.
- Marinette! Zgubisz się! Poczekaj! - Ashley za nią wybiegła, jednak biało-włosa już zniknęła w mroku długich korytarzy.

***

- Moja córeczka nawet nie wie, co ją czeka - zaśmiał się mężczyzna, głaszcząc kota. Spojrzał na portret swojej zmarłej żony. - Chciałaś, by była szczęśliwa, lecz mnie zostawiłaś. Teraz już wiem, że cała ta kobieca płeć jest chora. Umierają, by rodzić kolejne pokolenie na tym chorym świecie. Dlaczego musiałaś zdechnąć?!
- Lordzie Variorze, proszę się uspo~-.. 
- Kto Ci w ogóle pozwolił tu wejść?! Nie będziesz mi rozkazywać, raczej ja Tobie! Wyjdź! - wrzasnął na służącą, która wybiegła z płaczem z pomieszczenia.

- Mario, dlaczego moje przeznaczenie jest akurat takie? - spytał młody chłopak, patrząc na czyste, błękitne niebo. - Gdybym położył na nim swoje brudne łapska, straciłoby swoją piękną barwę..
- Nie mów tak, Lordzie Variorze - odpowiedziała uśmiechnięta nastolatka, przez co młodzieniec się zarumienił. - Myślę, że każdy ma powód, dla którego przyszedł na ten świat. 
- Masz rację. Z resztą, jak zwykle. Dlaczego Ty zawsze masz rację? - ciepło ją przytulił.
- Nie wiem - zaśmiała się, składając delikatny pocałunek na jego ustach. 

---

- Jest w bardzo złym stanie, lepiej teraz do niego nie idź - westchnęła służąca, spoglądając na piękną, młodą kobietę.
- Rozumiem, ale właśnie w takich momentach powinnam go wspierać. Poza tym, mam mu coś do powiedzenia - uśmiechnięta, uchyliła drzwi od sypialni męża.
- Maria? Nie chcę teraz z nikim rozmawiać - rzekł, patrząc w dal przez okno.
- Nawet ze mną? - podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Ech.. niech Ci będzie. Co chciałaś? - spytał.
- Variorze, ja.. jestem w ciąży. Wiem, że jesteśmy młodzi, ale chcę urodzić to dziecko i je z Tobą wychować - mocniej ścisnęła jego dłoń, zwieszając głowę. Mężczyznę bardzo zdziwiły te słowa. Zaczął sobie wszystko analizować.
- Zostanę.. ojcem? - uśmiechnął się i czule przytulił swoją żonę. 
- Tak, dokładnie!

- .. dlaczego musiałaś odejść? - zaczął walić pięścią w ścianę i płakać. Naprawdę za nią tęsknił. Naprawdę brakowało mu jej uśmiechu. To był jedyny powód, dla którego niegdyś trzymał stronę dobra. Teraz mrok całkowicie nim zawładnął. Chciał, by wszyscy cierpieli tak, jak on musi cierpieć po jej stracie...

___


poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 2 - "Dziewczyna skąpana w blasku księżyca"


Ashley zaciągnęła Marinette do jednego z elfickich stoisk.
- Któż to? - zapytała dziewczyna stojąca za ladą.
- To jest Marinette - szepnęła elfka.
- M-Marinette?! - wrzasnęła niebiesko-włosa.
- Ciszej! - skarciła ją. - Przecież wiesz, że taka informacja nie może wyciec.
- Tak, tak, rozumiem - odparła zawstydzona, zwracając się w stronę Marinette. - Nazywam się Sophie. Pomimo, że pochodzę ze świata wewnętrznego, jestem zwykłym człowiekiem. Możesz się do mnie zwrócić z prośbą o pomoc - przedstawiła się, puszczając do niej oczko.
- Miło mi Cię poznać - ukłoniła się. Nagle, zaczęła chwiać się na wszystkie strony i upadła na ziemię. Straciła przytomność...

- Ojcze, nie rób tego, proszę! - krzyczała mała dziewczynka, patrząc błagalnym wzrokiem na starszego mężczyznę.
- Nie mów do mnie "ojcze"! Czy ty tego nie rozumiesz, wścibska dziewucho?! - zaczął szarpać ją za ramiona. - Przez ciebie to wszystko się dzieje! - rzucił nią o ścianę. Z głowy dziecka poleciała stróżka krwi. Syknęła z bólu, łapiąc się za obolały punkt. Zaczęła płakać, czym zawiniła? Była przecież niewinnym dzieckiem, które nie mogło niczego rozumieć w tak młodym wieku. Dlaczego wszyscy traktowali ją tak ozięble? Tyle pytań pozostaje bez odpowiedzi...

- Obudź się! Hej, "Bezimienna"! - rozpoznała stojącego nad nią Oscara. Leżała na czymś bardzo miękkim. - Otwiera oczy.
Rozejrzała się. Rozpoznała, że znajduje się w pokoju Ashley, i że leży na jej łóżku. Złapała się za głowę i zaczęła ją masować.
- Auć.. - syknęła.
- Marinette! Nic Ci nie jest! - Ashley rzuciła się jej na szyję. - Co my byśmy bez Ciebie zrobili..? - rzuciła spojrzenie, w którym było widać ulgę na Oscara.
- Wyjaśnijcie mi, kim ja do cholery jestem?! - wrzasnęła, zrywając się z miejsca. - Zmywam się stąd..
- Chyba przypomina Ci się klimat świata zewnętrznego. Połóż się, odpocznij - Ashley zasygnalizowała ruchem ręki, żeby Marinette się położyła. Westchnęła. - Opowiem Ci coś o świecie zewnętrznym i wewnętrznym, na razie tyle musi Ci wystarczyć.
- Proszę bardzo! - posłusznie się położyła, ciągle patrząc na elfkę.
- Więc.. Światem zewnętrznym włada Lord Varior. Mroczny czarownik, pragnący jedynie cierpienia innych ludzi. Jest tylko jedna osoba, którą traktuje, a raczej traktował z szacunkiem. Jego zmarła żona. Nikt nie zna prawdziwej przyczyny jej śmierci. Na początku, cały świat był jedną, wielką planetą. Nikomu nie wpadał do głowy pomysł na wojnę. Jednak ten łajdak musiał przyjść na świat. Zachwiał równowagę panującą w wymiarze już jako dziecko. Był pseudo buntownikiem. Nie chodził na zajęcia do normalnej szkoły, w której mógł uczyć się zaklęć, które nie przyczyniłyby się do niszczenia czegokolwiek, tylko sam zaczął wynajdować przeróżne mroczne runy oraz zaklęcia. Niedługo potem, ciemność nim zawładnęła. Kiedy stawiał krok na wcześniej zielonej trawie, ona natychmiast więdła i zmieniała kolor na czarny. Postanowił podzielić kulę ziemską na 2 części, świat zewnętrzny, którym on będzie władał, i świat wewnętrzny, którym będzie władała jego żona, Maria. Niedługo potem, poczęła ona dziecko, dla którego poświęciła własne życie przy porodzie, i które zmarło zaraz po urodzeniu. Wtedy poddani zamieszkujący świat wewnętrzny zaczęli się buntować. Później urodził się pierwszy elf, mój świętej pamięci prapradziadek. Lord Varior spowodował swoim zachowaniem wojnę, którą ja nazywam "krwawą rzezią", ponieważ z jej powodu zmarła olbrzymia liczba ludzi. Nasze światy przedzielone są podziemnym tunelem, tylko lud zamieszkujący świat wewnętrzny wie, gdzie on się znajduje. Trafiłaś do nas właśnie tym tunelem, przez co straciłaś pamięć, ponieważ każdy kto przekroczy jego próg zaczyna mieć omamy wzrokowe i z każdym krokiem traci coraz większy urywek pamięci. Niedługo potem całkowicie zapomina, kim jest i dlaczego tam się znajduje. Obecnie, to ja władam światem wewnętrznym - odetchnęła po długim monologu, i wzięła łyk wody. - Teraz rozumiesz chociaż trochę?
- Tak.. - odparła Marinette. - Nadal nie wiem, kim jestem i dlaczego wszystkich tak szokuje moja obecność - dodała.
- O wszystkim dowiesz się w swoim czasie. Nie przejmuj się tym, ale nie mów nikomu, jak się nazywasz. Nie chcemy siać zamętu - uśmiechnęła się. Po chwili odwróciła głowę w drugą stronę, widocznie myśląc o czymś zawzięcie.
Nagle, ktoś wszedł bez pukania do pokoju.
- Yo - powiedział niezwykle spokojnym i znudzonym głosem. - Ashley, dziadziunio coś od Ciebie chce - dodał, już mając zamiar wyjść z pomieszczenia, gdy nagle ktoś przykuł jego uwagę. - Co to za jedna?
- To jest Marinette - odpowiedziała elfka.
- Ha ha ha - zaczął się ironicznie śmiać. - Co takie smukłe ciałko może zdziałać?
- Uwierz mi, bardzo dużo. Chcesz się przekonać? - biało-włosa wstała, marszcząc brwi.
- Nie zwracaj uwagi na Nicolasa.. On jest zadziorny, głupi i tępy, to jest jego natura. To do zobaczenia~! - Ashley wybiegła z pomieszczenia, wyraźnie bojąc się reakcji brata.
Nicolas westchnął.
- I to ona rządzi światem wewnętrznym.. żałosne - wymamrotał pod nosem, po czym również wyszedł.
Po tym wszystkim, Oscar stwierdził, że musi iść na główny rynek, bo się z kimś umówił. Marinette nie chcąc zostawać sama w pokoju Ashley (Nie wiadomo, co w ogóle by tam odkryła dop. aut.) wyszła z zamku. Chodziła po moście prowadzącym wgłąb lasu. Nagle usłyszała szelest liści. Myślała, że Adrien wrócił, więc pobiegła w stronę, z której dochodził ten dźwięk.
- Adrien! - krzyknęła. - Wszyscy są tutaj bardzo~- nagle, ktoś zakrył jej usta dłonią i walnął pięścią w brzuch. Splunęła krwią.
- Kim jesteś? Czyżby znaleźli kogoś nowego do wykonania rytuału? - usłyszała mroczny, kobiecy głos, który szeptał jej coś do ucha.
- O czym mówisz? - spytała Marinette, próbując się wyrwać z uścisku kobiety.
- Jest tylko jeden sposób, który może pokonać zbliżającą się zgubę tej krainy. Nie jesteś częścią tego świata, doczepiłaś się do nich niczym rzepa, zaufałaś im, a oni chcą poświęcić Twoje życie - puściła dziewczynę. Biało-włosa ujrzała długie, ciemne włosy. Postać przypominała wyglądem wiedźmę z jakiejś bajki. - Ja również pochodzę ze świata zewnętrznego. Nazywam się Hisa, miło mi Cię poznać, Marinette - imię dziewczyny wyszeptała niezwykle mrocznie, lekko ochrypniętym głosem.
- Wcale nie jestem Marinette! - blefowała. Nie zaufała tajemniczej kobiecie, nawet nie miała takiego zamiaru. Ashley zabroniła jej mówić komukolwiek obcemu, jak tak naprawdę się nazywa, więc nie chciała tego robić. - Pochodzę ze świata zewnętrznego, i nie wiem, o co Ci chodzi!
- Czyżby? - wyjęła księgę z siatki wydzierganej z jakiegoś materiału, zaczęła czytać.
- [...] bowiem ta, która odratuje piękną krainę od zguby, będzie miała długie, nieskazitelne białe włosy i czerwone oczy. Jest przeklętą dziewką z świata zewnętrznego. Nosi w sobie wszystkie grzechy tego świata, choć początkowo sama nie będzie o tym wiedziała. Nazywa się Marinette... - zamknęła grubą lekturę, z powrotem chowając ją do siatki.
Dziewczynę zamurowało. Chciała blefować dalej, ale to, co "wiedźma" przeczytała ją zszokowało. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Najbardziej przeraziła ją część "Nosi sobie wszystkie grzechy tego świata", a z pewnością jest ich tysiące. Myślała, że ma czyste serce, chociaż tak naprawdę, to nie wie o sobie kompletnie nic. Spojrzała się w niebo, a wiatr bawił się jej włosami. Kim tak naprawdę jest?


***

Na trawie leżały ubrania, a ona moczyła się w jeziorze. Księżyc świecił wyjątkowo mocno tego dnia. Zaczęła śpiewać. Jej melodyjny głos rozpływał się echem po lesie, a świerszcze dodawały jej rytmu. Długie, błękitne włosy lśniły w wodzie, zaś ona wpatrywała się w księżyc. Była boginią tego miejsca. Była kimś, kto chciał poświęcić swe życie w nadchodzącej wojnie.
,,Gdzieś po drugiej stronie,
w czeluściach piekła,
Lord Varior rządy sprawuje,
niszcząc każdy urywek piękna"
Ciągle powtarzając tę jedną zwrotkę, zaczęła się uśmiechać przez łzy. Pragnęła jedynie spokoju i zjednoczenia ludu. Nie rozumiała, czego tak naprawdę chce ta bestia w ludzkiej postaci. Co wyniszczyło go tak bardzo od wewnątrz? Przecież też kiedyś miał swoją rodzinę, więc musiał być choć przez chwilę szczęśliwy, czyż nie? Kątem oka ujrzała zakapturzoną postać, która po chwili zrzuciła z siebie płaszcz. Najwidoczniej myślała, że jest całkiem sama. Z kaptura wypłynęły długie, białe włosy, a czerwone oczy lśniły na świetle księżyca.
- Czyżby to była.. - zszokowana dziewczyna wyszła z wody, szybko narzucając na siebie ubrania. Zaczęła się skradać i obserwować Marinette. Ona.. płakała. Marinette płakała, ciągle wpatrując się w księżyc. Za szybko zaufała tutejszym ludziom. Oni od początku mieli ją za narzędzie do walki.
- Przepraszam.. - błękitno-włosa wyszła zza drzewa.
- Nie zbliżaj się. Ani kroku dalej! - wrzasnęła Marinette, nie patrząc w stronę dziewczyny. Wyciągnęła sztylet.
- Nie bój się, nie zrobię Ci krzywdy - usiadła obok zdesperowanej biało-włosej i złapała ją za rękę. - Nazywam się Mia - dodała.
- Hisa mi wszystko uświadomiła. Chcecie jedynie mojej śmierci - odparła czerwono-oka.
- To nieprawda! Ja nie mogę Ci o niczym powiedzieć. Nikt inny również. Sama do wszystkiego dojdziesz, już wkrótce, kiedy rozpocznie się wojna - Mia zwiesiła głowę.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Jestem tutejszą wróżbitką. Wiem naprawdę wiele rzeczy, ale nie chcę Ci mącić w głowie, więc nawet nie myśl, że wyciągniesz ze mnie choć gram więcej informacji! - odpowiedziała.
- Wcale nie miałam takiego zamiaru.. masz rację, nie powinnam ufać Hisie - wstała, podniosła płaszcz i udała się w stroną wioski elfów. - Bywaj!
Mia uśmiechnęła się pod nosem.
- Jest dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażałam...

---


piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 1 - "Marinette"


Prowadził ją przez las, który stawał się coraz mniej gęsty z każdym krokiem. Nagle, zza drzew wyłonił się dom. Przypominał on zamek. Pięknie komponował się z wodospadem i zielenią, która panowała w tym miejscu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała dziewczyna, obracając się wokół własnej osi i dokładnie oglądając każdy zakamarek tego zamku z zewnątrz.
- To właśnie jest Wioska Elfów - odparł, uśmiechając się dumnie.
- Jak tu pięknie.. - powiedziała pod nosem, kierując się w stronę wejścia.
- Czekaj! - złapał ją za rękę. - Nazywam się Adrien, muszę już iść. Mieszkam niedaleko. Jeśli ktoś Cię zaczepi, to powiedz, że Cię tu przyprowadziłem - zaczął się cofać. Odprowadziła go wzrokiem. Jego sylwetka zniknęła gdzieś między drzewami.

Weszła do środka. Całą konstrukcję utrzymywały dwie, potężne, drewniane kolumny. Było mnóstwo rozgałęzień, prowadzących do innych części budynku. Był on niczym labirynt. Szła pustym korytarzem, po paru metrach odważyła się zajrzeć do jednego z pomieszczeń. Najpierw grzecznie zapukała, a potem uchyliła drzwi. Ujrzała coś na wzór mieszkania. Pusto, nikogo nie było w środku. Westchnęła i z powrotem zamknęła drzwi. Skierowała się w prawo, tym samym korytarzem. Nagle, pochodnie zgasły, zapanowała ciemność. Dziewczyna rozejrzała się w panice. Ktoś chwycił ją za ramię. Zdołała jedynie syknąć z bólu, pod wpływem mocnego uścisku.
- Co tutaj robisz?! - usłyszała silny, męski głos.
- A-Adrien mnie t-tutaj przyprowadził! - odpowiedziała, jąkając się.
- Kolejna ofiara.. - westchnął. - Jak masz na imię?
- Nie mam imienia - odparła, patrząc na niego pustym, smutnym wzrokiem, w którym nie można było dostrzec chęci do życia.
- Każdy obcy, który tutaj przybywa, zawsze ma taką samą historię - rzekł oschle, marszcząc brwi. - Zaprowadzę Cię do Ashley, ona na pewno Ci pomoże - dodał, już kierując się z dziewczyną w coraz ciemniejszy zaułek budynku.

Weszli do pomieszczenia. Na środku stało wielkie małżeńskie łoże, na którym leżała śliczna, blond-włosa elfka.
- Oscar? Co to za jedna? - zapytała, wstając i poprawiając fryzurę.
- To jest "Bezimienna" - odchrząknął. - Następna obca, prawdopodobnie ze świata zewnętrznego.
- W takim razie, Oscar, wyjdź. Zostaw mnie z nią samą - rzekła, nawet nie patrząc na mężczyznę.
Posłusznie wyszedł i udał się do swojej sypialni. Ashley podeszła do dziewczyny, dotykając ją w czoło, po którym nagle spłynął złoty pył.
- Nazywasz się Marinette.. jesteś ofiarą wojny i jednocześnie jedyną nadzieją na pokonanie jej - powiedziała ściszonym tonem głosu.
- Jej? Kogo masz na myśli? Skąd to wiesz? - dopytywała Marinette, patrząc elfce prosto w oczy.
- Tą, która rozpętała całą tę krwawą rzeź - odparła ze smutnym wzrokiem.
- Nadal nic nie rozumiem.. - powiedziała białowłosa, odwracając głowę w drugą stronę.
- Nie ważne. Nie chcę siać zamętu w Twojej głowie. Chodź, najpierw trzeba się zająć tą szopą! - krzyknęła, otwierając szerzej oczy i marszcząc brwi.
- "Szopą"? Masz na myśli moje włosy? - spytała Marinette, drapiąc się po czole.
- A co innego? Ech, chodź! - siłą zaciągnęła ją do drugiej części wielkiego pokoju.

W rogu stała toaletka, na środku olbrzymia szafa, a w drugim rogu wielkie lustro. Tak właśnie wyglądało najprawdziwsze królestwo Ashley, jej drugi dom. Miejsce, w którym zmieniła wygląd wielu elfów oraz ludzi (między innymi biednego Oscara dop. aut.).
- Siądź! - wrzasnęła, wskazując na pufę.
Marinette posłusznie usiadła przy toaletce, nie chcąc narażać się na atak gniewu. Ashley chwyciła nożyczki w ręce. Biedna dziewczyna usłyszała jedynie zręczne "ciach", przez co mocno zacisnęła oczy, bojąc się spojrzeć na swoje odbicie w lustrze.
- Marinette, nie lekceważ mnie! Otwórz oczy! Jestem wspaniała w tym co robię - poprawiła włosy, uśmiechając się dumnie.
- D-Dobrze - Mar uchyliła jedno oko, po czym następne. Efekt, który zobaczyła, wprawił ją w osłupienie. W tym momencie wyglądała ślicznie.
- A nie mówiłam? - Ashley uśmiechnęła się, już otwierając drzwi szafy. - Idealny strój dla Ci... jaki Ty w ogóle rozmiar nosisz? Dziecięcy? - spytała z ironią, wzdychając. - No tak, w końcu jesteś ze świata zewnętrznego.. Trzeba Cię trochę utuczyć!
- Utuczyć? - powtórzyła po elfce.
- Tak! - Ashley zdążyła wyjąć już z 11 długich sukni, 15 krótkich i 6 średnich.
- Mam to wszystko przymierzyć..? - nim Marinette się obejrzała, cały stos ubrań już na niej leżał.
- Oczywiście, że tak! - blondynka wyszła z garderoby, zostawiając dziewczynę samą. - Powodzenia~! Zawołaj mnie, jak założysz pierwszą~!

Po 10 minutach, Marinette (pomimo, że nie była przekonana co do tego stroju) zawołała Ashley. Elfka weszła do garderoby, uśmiechając się na widok dziewczyny. Miała na sobie jasnoniebieską, długą sukienkę ozdobioną kwiatami, z wszytą koronką.
- Cóż, możesz wziąć je wszystkie - powiedziała, wprawiając biało-włosą w zakłopotanie.
- Nie mam pieniędzy, nie mam czym Ci zapłacić - odparła.
- Powiedziałam "wziąć", a nie "kupić", głupia! - blondynka walnęła ją lekko w głowę.
- Odpłacę Ci czymś! Co mogłabym zrobić? - spytała ze wzrokiem pełnym (udawanego) smutku i nadziei. Marinette nie lubiła, kiedy ktoś dawał jej coś swojego, a te suknie z pewnością były cenne.
- Ach.. - Ashley westchnęła. - Niech Ci będzie, chociaż powinnaś oszczędzać siły.. skoro tak Ci na tym zależy, to możesz odpracować to w wiosce - złapała biało-włosą za ramiona i wyprowadziła z zamku.

Szły już jakieś 20 minut, gdy nagle Ashley zatrzymała się, puszczając Marinette. Uchyliła wielkie wrota. Obie ujrzały gwar elfów oraz ludzi paradujących radośnie po dziedzińcu. Każdy wyglądał, jakby miał coś ważnego do zrobienia, ale ciągle się uśmiechał.
- Ci wszyscy ludzie pochodzą stąd? - Marinette spojrzała na Ashley pytającym wzrokiem.
- Nie. Większość pochodzi ze świata zewnętrznego.. - odpowiedziała, zwieszając głowę. - Zaprowadzę Cię do Sophie. Ona sprawdzi.. sprawdzi, czy.. czy potrafisz robić cokolwiek - zaśmiała się.
- Dam z siebie wszystko! - krzyknęła biało-włosa.

W tym samym czasie, świat zewnętrzny...

- Lordzie Variorze, czy coś się stało? - zapytał osobnik, przypominający wyglądem skrzata.
- Zamilcz! Zejdź mi z oczu! - wrzasnął niespodziewanie mężczyzna.
- Gdzie podziewa się Marinette?
- Marinette nas zdradziła - odparł krótko. - A teraz wyjdź!
Skrzat wyszedł z opuszczonymi uszami i smutnym, mętnym wzrokiem.

---

czwartek, 11 lutego 2016

Prolog


 Biegnie, a wokół niej jest ciemność. Pragnie zamknąć oczy, lecz nic jej to nie da - ciągle będzie widzieć nicość. Nagle, na końcu tego tunelu pojawia się mały skrawek światła. Jest tak malutki, że ledwo go widać, jednak ona potrafi go dostrzec. To jej jedyny ratunek. Jedyny ratunek przed ciemnością, która jest zdolna ją pochłonąć. Coraz wolniejszym krokiem zbliża się do światełka. W końcu, coś razi ją w oczy - to słońce. Przed nią stoją potężne konary drzew i ćwierkają ptaki. Na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech, tym razem nieudawany, lecz prawdziwy. Potrafi wyciągnąć rękę w stronę nieba i spojrzeć przed siebie. Nie chce oglądać się do tyłu, ponieważ tam nadal jest ciemność. Słyszy kroki, które są coraz głośniejsze. Kątem oka zauważa mężczyznę. Zaczyna się cofać. Jednak przypomina sobie o tym, że za nią nadal tkwi ciemność. Staje w miejscu, kuca, boi się, łka. Tajemniczy mężczyzna wyciąga w jej stronę rękę. Bez przemyśleń, łapie jego dłoń. Wyprostowuje się, unikając jego spojrzenia.
- Jak się nazywasz? - zapytał, ubezpieczając ją przed upadkiem.
- Nie mam imienia.. nie wiem, co to za świat. Jedyne, co pamiętam, to czerwień, która zasłania mi oczy. Nic więcej - odparła, zwieszając głowę ku ziemi.
- Jest kolejną ofiarą wojny ze świata zewnętrznego - powiedział pod nosem. - Chodź ze mną, pomożemy Ci.
- Z Tobą? "My"? O kim mówisz? - dopytywała się, pragnąc uzyskać jakąkolwiek wskazówkę.
- Ja, Elfy jak i również inni ludzie - odpowiedział, kierując się z nią w coraz bardziej gęsty las.
Nagle, z jej głowy zsunął się kaptur, który wcześniej zasłaniał jej widok na świat. Teraz widziała wszystko. Wszystko, czego wcześniej nie mogła dostrzec. Jej białe włosy sięgające do ziemi lśniły na świetle słonecznym, a śpiewy ptaków dotrzymywały rytmu słyszalnym krokom dwóch osób. Teraz już wiedziała, że zaczyna całkiem nową przygodę, w całkiem innym miejscu. Że trafiła do świata, o którym niegdyś marzyła, i że jej męka w końcu się skończyła. W tym momencie nie obchodziło ją to, że nie pamięta kompletnie nic. Cieszyła się chwilą. Nie myślała o tym, jak mroczna może być przyszłość, która ją.. nie, która ich czeka.

***

Prolog pozostawia wiele pytań. Mamy nadzieję, że jeśli tutaj jesteś, zostawisz po sobie komentarz, w którym wyrazisz swoją opinię, ponieważ to naprawdę bardzo motywuje! ^^

Pozdrawiamy!