- Lordzie Variorze, jak mamy wkroczyć do świata wewnętrznego, skoro ta grota chroniona jest potężnymi runami?
- Głupcy, czy wy myślicie, że te amatorskie runy przewyższają moją moc?..! - wrzasnął mężczyzna, patrząc na nich przenikliwym spojrzeniem
- O-Oczywiście, że nie, Lordzie Variorze! - odpowiedział jeden z jego sługusów.
- Przygotować się! - krzyknął, po czym wszyscy pobiegli po niezbędny ekwipunek.
***
- Ashley!!! - Oscar wbiegł zdyszany do sypialni elfki. Spojrzała na niego zdziwionym, pytającym wzrokiem. - Lord Varior przeszedł przez tunel do świata wewnętrznego wraz ze swoimi wojskami!
- Przygotować mężczyzn do walki! Kobiety i dzieci sprowadzić do piwnicy! - natychmiast wydała rozkazy, wybiegając wraz z Oscarem z pokoju.
Hisa weszła przez okno do sypialni Marinette.
- Cześć, mała. Jak myślisz, dlaczego zamknęli Cię w najwyższej wieży? - spytała, bawiąc się kosmykiem swoich włosów.
- Ashley powiedziała, że to jedyny wolny pokój w zamku - odparła. Właśnie dziergała na drutach z lekkim uśmiechem na ustach. Czuła, że tą czynnością upodabnia się do kogoś bliskiego jej sercu.
- Nie. Varior właśnie wkroczył do wioski. Stety/niestety, nie jest sam. Przy sobie ma armię.. Jak myślisz, co chce zrobić? - zaśmiała się, patrząc na Marinette swoim znudzonym spojrzeniem.
- Nie.. to niemożliwe! - biało-włosa zerwała się z miejsca. Podbiegła do drzwi. Zaczęła szarpać za klamkę. Nic z tego, drzwi były szczelnie zamknięte i prawdopodobnie zabezpieczone runami.
- Cóż, bywaj, muszę się gdzieś ukryć i wyjść dopiero na zimę - Hisa wyskoczyła z okna i pobiegła gdzieś wgłąb lasu, naprzeciw ścieżki prowadzącej do tunelu.
- Ashley, co Ty planujesz..? - mówiła sama do siebie. Sama nie ogarniała do końca tego, co się dzieje. Zsunęła się po ścianie na podłogę. Nagle, usłyszała trzask. Ktoś jednym zaklęciem zerwał magiczne runy utworzone przez elfkę.
- Teraz mi wszystko wyjaśni! - krzyknęła w myślach, podnosząc się z podłogi. Otworzyła drzwi na rozszerz. To, kogo ujrzała, wprawiło ją w osłupienie.
- Witaj, Mariś.. - powiedział mężczyzna stojący przed nią. Uderzył ją z całej siły w brzuch. Upadła na ziemię, ciągle plując krwią. - W końcu możemy spotkać się oko w oko. Chociaż powinniśmy widywać się codziennie..
Marinette zerwała się z ziemi i zaczęła biec w stronę drzwi. Gdy już była zaledwie pół metra dalej od nich, nagle się z hukiem zamknęły. Szeroko otworzyła oczy. Jedyną drogą ucieczki było dla niej okno, ale przecież to była najwyższa wieża w zamku. Nie miała czasu na myślenie. Wolała zginąć, niż oddać się rządom Lorda Variora. Podbiegła do okna, szybko je otworzyła i wyskoczyła przez nie.
- Głupia dziewucho! Skazujesz się na śmierć! - krzyczał zbulwersowany mężczyzna.
Biało-włosa zlatywała z wieży z prędkością światła. Mocno zacisnęła oczy. Była gotowa na śmierć. Nie.. ona wiedziała, że umrze. Nagle, zderzyła się z gruntem. Jej wcześniej zaciśnięte oczy się na moment otworzyły, a potem znowu zamknęły. Nie krwawiła, lecz jej ciało przeszył ogromny ból...
- Nie! Nie mam zamiaru patrzeć na tych wszystkich cierpiących ludzi! - krzyczała dziewczyna, której twarzy nie można było dostrzec. Była ona zamazana. Wszystko było tak realistyczne, a z drugiej strony wydawało się być tak fikcyjne.
- Czyli masz zamiar uciec? - zaśmiał się Varior. - Jesteś na to za miękka.
Dziewczyna wybiegła z pomieszczenia. Zatrzasnęła drzwi od komnaty z hukiem. Zsunęła się po ścianie.
- Co mam teraz zrobić? Postawiłam się mu, ale co mi to da? - pytała na głos samą siebie, nie oczekując odpowiedzi. Nagle, usłyszała w głowie szept, mówiący "świat wewnętrzny".
Poczuła, że jest przez kogoś niesiona. Lekko uchyliła oczy. Nagle, przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Poczuła ból. Nie potrafiła określić, w jakiej części swojego ciała. Ból przeszył ją całą.
- W końcu - warknął Nicolas. - Wcale nie jesteś lekka. Schudnij!
- Nicolas, ona jest jakąś.. anorektyczką! - skarciła go Ashley. - Nie wnikam w Twój gust.
- Co za interesująca rozmowa - włączył się Oscar.
- Puść mnie! - krzyknęła zawstydzona Marinette.
- Okej - zaczął "zsuwać" z niej jedną rękę, gdy nagle, zarzuciła mu swoją na szyję.
- Odwołuję! - pisnęła. - Tak właściwie, to gdzie jesteśmy?
- Właśnie kierujemy się w stronę schronu. Lord Varior zapowiedział atak na wioskę elfów - westchnęła elfka, wpatrując się w niebo.
- Nie brzmi to interesująco.. - odparła Marinette.
- Brzmi raczej jak jakaś przereklamowana baśń - dodał Nicolas, modląc się w myślach. Chciał w końcu odstawić biało-włosą na ziemię.
- Jesteśmy! - Ashley schyliła się nad kamieniem. Przestawiła go na prawą stronę. Nagle, ziemia się rozstąpiła, i wyłoniły się schody.
Zaczęli schodzić na dół. Kiedy już się tam znaleźli, Ashley przestawiła jakąś dźwignię. Ziemia z powrotem się złączyła.
Tam czekał już cały lud. Niebiesko-włosy odstawił Mar na ziemię. Wiele mężczyzn było rannych. Kobiety oczyszczały im rany i bandażowały je. Jednak co mogły zrobić? Rany były głębokie, a w świecie wewnętrznym nie było lekarzy. Kiedy ktoś chorował, podawano mu jakiś syrop ziołowy i od razu lepiej się czuł.
- K-Kto ich tak załatwił? - Marinette zamarła. Nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, jaki oni wszyscy muszą czuć. Jak wiele osób może dzisiaj zginąć? Jedno jest pewne, nie każdy z nich przeżyje. Nagle poczuła ukłucie w sercu. Potem kolejne, i jeszcze jedno. Przyłożyła ręce do klatki piersiowej i kucnęła. Mocno zacisnęła oczy. Czuła coraz więcej ukłuć, coraz większy ciężar na sobie. Coś chciało przycisnąć ją do ziemi. Wszyscy na nią patrzyli, nikt nie miał odwagi podbiec i pomóc. Poza czterema osobami. Ashley, Nicolasem, Oscarem i Mią.
- Co się dzieje? - spytała Mia, lekko dotykając dziewczynę w ramię. Chciała, ale nie mogła złapać na tyle dużo powietrza, by odpowiedzieć.
- Oscar, myślisz, że to ma związek z Księgą Unmei? - szepnęła elfka, stojąc na uboczu z Oscarem.
- Myślę, że tak, ale nie mam pewności - odpowiedział, patrząc na zachowanie Marinette.
Gdy w końcu mogła złapać oddech, zwróciła się do nich z groźnym spojrzeniem.
- Mam tego dosyć. Nie mówicie mi wszystkiego! Czuję się oszukiwana! Wiem tylko, jak się nazywam! - wrzasnęła. Gdyby miała gdzie, to by uciekła, ale nie miała takiej możliwości w tamtym miejscu, więc poszła do kąta i zsunęła się po lodowatej ścianie na podłogę.
"Grota" była wyremontowana. Wyglądała jak sala balowa. Było w niej mnóstwo wolnej przestrzeni dwa rozgałęzienia. Jedno prowadziło do sypialni i wychodków, a drugie do pseudo "kuchni" i "jadalni". Elfkę zasmuciły słowa Marinette. Zdążyła się do niej przywiązać w tak krótkim czasie i naprawdę bolało ją to, że tak o nich myśli.
- Marinette, to nie tak - podeszła do niej. - Później odpowiem na parę Twoich pytań, teraz muszę uspokoić lud.. wybacz - powiedziała szybko, po czym odeszła. Biało-włosa zobaczyła jedynie łzę rozbijającą się na ziemi. Momentalnie zasnęła...
- Proszę, otwórz oczy.. - słyszała jedynie szlochanie mężczyzny i płacz dziecka. - Błagam Cię, Mario, otwórz oczy!
- Nasze dziecko jest naprawdę piękne.. Wierzę, że będzie szczęśliwa. Pozostawiam to Tobie, Lordzie - rzekła ledwo żywa kobieta. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
- Nie odchodź! Mario, przecież wiesz, kim ono jest! Ono..
Zerwała się z miejsca. Leżała na małżeńskim łożu, w całkiem innym pomieszczeniu. Przetarła oczy. Teraz widziała już wyraźniej. W prawym rogu pokoju stała biblioteczka i kominek dość luksusowy, jak na świat wewnętrzny, a obok wisiało lustro, zaś w lewym stał mały stolik i trzy siedzenia oraz znajdowało się wejście do garderoby. Panował w nim kremowy kolor.
- Gdzie ja jestem..? - szepnęła, wstając. Obejrzała się w lustrze. Lekko się zaróżowiła, widząc, jak jest ubrana. Miała na sobie suknię godną 'księżniczki', a włosy były proste, sięgały do pasa. Odwróciła się. Zaczęła mniej więcej kojarzyć fakty. Podbiegła do drzwi - były zamknięte. Znowu ten sam scenariusz. Westchnęła. Nagle, usłyszała rozmowę i przekręcenie zamku. Drzwi się otworzyły, a do środka weszła Ashley wraz z Mią, trzymającą tackę na której stał imbryk z ciepłą herbatą wraz z trzema pustymi filiżankami, oraz mały talerz, na którym
- Marinette.. czas trochę Ci wyjaśnić - rzekła Ashley. Mia postawiła tacę na stoliku. Wszystkie trzy usiadły. Zapadła cisza, którą po chwili przerwała elfka. Wyjęła księgę i zaczęła czytać.
- "[...] Nazywa się Marinette. Jest córką zrodzoną z połączenia zła i dobra. Jej przeznaczeniem jest zwalenie swego ojca z tronu i rządzenie tym światem, w którym pozostanie pełno bólu i blizn po wojnie. Jest jedyną szansą na pokonanie Lorda Variora." - odłożyła grubą lekturę na bok. - Nigdy nie myśleliśmy, że pojawisz się tak nagle. Nie chcieliśmy od razu Ci tego mówić, ale Ty ciągle nalegałaś..
- Jestem córką Variora? Czy to są jakieś żarty? - powiedziała cicho. Zerwała się z miejsca i wybiegła z pokoju.
- Marinette! Zgubisz się! Poczekaj! - Ashley za nią wybiegła, jednak biało-włosa już zniknęła w mroku długich korytarzy.
Marinette zerwała się z ziemi i zaczęła biec w stronę drzwi. Gdy już była zaledwie pół metra dalej od nich, nagle się z hukiem zamknęły. Szeroko otworzyła oczy. Jedyną drogą ucieczki było dla niej okno, ale przecież to była najwyższa wieża w zamku. Nie miała czasu na myślenie. Wolała zginąć, niż oddać się rządom Lorda Variora. Podbiegła do okna, szybko je otworzyła i wyskoczyła przez nie.
- Głupia dziewucho! Skazujesz się na śmierć! - krzyczał zbulwersowany mężczyzna.
Biało-włosa zlatywała z wieży z prędkością światła. Mocno zacisnęła oczy. Była gotowa na śmierć. Nie.. ona wiedziała, że umrze. Nagle, zderzyła się z gruntem. Jej wcześniej zaciśnięte oczy się na moment otworzyły, a potem znowu zamknęły. Nie krwawiła, lecz jej ciało przeszył ogromny ból...
- Nie! Nie mam zamiaru patrzeć na tych wszystkich cierpiących ludzi! - krzyczała dziewczyna, której twarzy nie można było dostrzec. Była ona zamazana. Wszystko było tak realistyczne, a z drugiej strony wydawało się być tak fikcyjne.
- Czyli masz zamiar uciec? - zaśmiał się Varior. - Jesteś na to za miękka.
Dziewczyna wybiegła z pomieszczenia. Zatrzasnęła drzwi od komnaty z hukiem. Zsunęła się po ścianie.
- Co mam teraz zrobić? Postawiłam się mu, ale co mi to da? - pytała na głos samą siebie, nie oczekując odpowiedzi. Nagle, usłyszała w głowie szept, mówiący "świat wewnętrzny".
Poczuła, że jest przez kogoś niesiona. Lekko uchyliła oczy. Nagle, przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Poczuła ból. Nie potrafiła określić, w jakiej części swojego ciała. Ból przeszył ją całą.
- W końcu - warknął Nicolas. - Wcale nie jesteś lekka. Schudnij!
- Nicolas, ona jest jakąś.. anorektyczką! - skarciła go Ashley. - Nie wnikam w Twój gust.
- Co za interesująca rozmowa - włączył się Oscar.
- Puść mnie! - krzyknęła zawstydzona Marinette.
- Okej - zaczął "zsuwać" z niej jedną rękę, gdy nagle, zarzuciła mu swoją na szyję.
- Odwołuję! - pisnęła. - Tak właściwie, to gdzie jesteśmy?
- Właśnie kierujemy się w stronę schronu. Lord Varior zapowiedział atak na wioskę elfów - westchnęła elfka, wpatrując się w niebo.
- Nie brzmi to interesująco.. - odparła Marinette.
- Brzmi raczej jak jakaś przereklamowana baśń - dodał Nicolas, modląc się w myślach. Chciał w końcu odstawić biało-włosą na ziemię.
- Jesteśmy! - Ashley schyliła się nad kamieniem. Przestawiła go na prawą stronę. Nagle, ziemia się rozstąpiła, i wyłoniły się schody.
Zaczęli schodzić na dół. Kiedy już się tam znaleźli, Ashley przestawiła jakąś dźwignię. Ziemia z powrotem się złączyła.
Tam czekał już cały lud. Niebiesko-włosy odstawił Mar na ziemię. Wiele mężczyzn było rannych. Kobiety oczyszczały im rany i bandażowały je. Jednak co mogły zrobić? Rany były głębokie, a w świecie wewnętrznym nie było lekarzy. Kiedy ktoś chorował, podawano mu jakiś syrop ziołowy i od razu lepiej się czuł.
- K-Kto ich tak załatwił? - Marinette zamarła. Nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, jaki oni wszyscy muszą czuć. Jak wiele osób może dzisiaj zginąć? Jedno jest pewne, nie każdy z nich przeżyje. Nagle poczuła ukłucie w sercu. Potem kolejne, i jeszcze jedno. Przyłożyła ręce do klatki piersiowej i kucnęła. Mocno zacisnęła oczy. Czuła coraz więcej ukłuć, coraz większy ciężar na sobie. Coś chciało przycisnąć ją do ziemi. Wszyscy na nią patrzyli, nikt nie miał odwagi podbiec i pomóc. Poza czterema osobami. Ashley, Nicolasem, Oscarem i Mią.
- Co się dzieje? - spytała Mia, lekko dotykając dziewczynę w ramię. Chciała, ale nie mogła złapać na tyle dużo powietrza, by odpowiedzieć.
- Oscar, myślisz, że to ma związek z Księgą Unmei? - szepnęła elfka, stojąc na uboczu z Oscarem.
- Myślę, że tak, ale nie mam pewności - odpowiedział, patrząc na zachowanie Marinette.
Gdy w końcu mogła złapać oddech, zwróciła się do nich z groźnym spojrzeniem.
- Mam tego dosyć. Nie mówicie mi wszystkiego! Czuję się oszukiwana! Wiem tylko, jak się nazywam! - wrzasnęła. Gdyby miała gdzie, to by uciekła, ale nie miała takiej możliwości w tamtym miejscu, więc poszła do kąta i zsunęła się po lodowatej ścianie na podłogę.
"Grota" była wyremontowana. Wyglądała jak sala balowa. Było w niej mnóstwo wolnej przestrzeni dwa rozgałęzienia. Jedno prowadziło do sypialni i wychodków, a drugie do pseudo "kuchni" i "jadalni". Elfkę zasmuciły słowa Marinette. Zdążyła się do niej przywiązać w tak krótkim czasie i naprawdę bolało ją to, że tak o nich myśli.
- Marinette, to nie tak - podeszła do niej. - Później odpowiem na parę Twoich pytań, teraz muszę uspokoić lud.. wybacz - powiedziała szybko, po czym odeszła. Biało-włosa zobaczyła jedynie łzę rozbijającą się na ziemi. Momentalnie zasnęła...
- Proszę, otwórz oczy.. - słyszała jedynie szlochanie mężczyzny i płacz dziecka. - Błagam Cię, Mario, otwórz oczy!
- Nasze dziecko jest naprawdę piękne.. Wierzę, że będzie szczęśliwa. Pozostawiam to Tobie, Lordzie - rzekła ledwo żywa kobieta. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
- Nie odchodź! Mario, przecież wiesz, kim ono jest! Ono..
Zerwała się z miejsca. Leżała na małżeńskim łożu, w całkiem innym pomieszczeniu. Przetarła oczy. Teraz widziała już wyraźniej. W prawym rogu pokoju stała biblioteczka i kominek dość luksusowy, jak na świat wewnętrzny, a obok wisiało lustro, zaś w lewym stał mały stolik i trzy siedzenia oraz znajdowało się wejście do garderoby. Panował w nim kremowy kolor.
- Gdzie ja jestem..? - szepnęła, wstając. Obejrzała się w lustrze. Lekko się zaróżowiła, widząc, jak jest ubrana. Miała na sobie suknię godną 'księżniczki', a włosy były proste, sięgały do pasa. Odwróciła się. Zaczęła mniej więcej kojarzyć fakty. Podbiegła do drzwi - były zamknięte. Znowu ten sam scenariusz. Westchnęła. Nagle, usłyszała rozmowę i przekręcenie zamku. Drzwi się otworzyły, a do środka weszła Ashley wraz z Mią, trzymającą tackę na której stał imbryk z ciepłą herbatą wraz z trzema pustymi filiżankami, oraz mały talerz, na którym
- Marinette.. czas trochę Ci wyjaśnić - rzekła Ashley. Mia postawiła tacę na stoliku. Wszystkie trzy usiadły. Zapadła cisza, którą po chwili przerwała elfka. Wyjęła księgę i zaczęła czytać.
- "[...] Nazywa się Marinette. Jest córką zrodzoną z połączenia zła i dobra. Jej przeznaczeniem jest zwalenie swego ojca z tronu i rządzenie tym światem, w którym pozostanie pełno bólu i blizn po wojnie. Jest jedyną szansą na pokonanie Lorda Variora." - odłożyła grubą lekturę na bok. - Nigdy nie myśleliśmy, że pojawisz się tak nagle. Nie chcieliśmy od razu Ci tego mówić, ale Ty ciągle nalegałaś..
- Jestem córką Variora? Czy to są jakieś żarty? - powiedziała cicho. Zerwała się z miejsca i wybiegła z pokoju.
- Marinette! Zgubisz się! Poczekaj! - Ashley za nią wybiegła, jednak biało-włosa już zniknęła w mroku długich korytarzy.
***
- Moja córeczka nawet nie wie, co ją czeka - zaśmiał się mężczyzna, głaszcząc kota. Spojrzał na portret swojej zmarłej żony. - Chciałaś, by była szczęśliwa, lecz mnie zostawiłaś. Teraz już wiem, że cała ta kobieca płeć jest chora. Umierają, by rodzić kolejne pokolenie na tym chorym świecie. Dlaczego musiałaś zdechnąć?!
- Lordzie Variorze, proszę się uspo~-..
- Kto Ci w ogóle pozwolił tu wejść?! Nie będziesz mi rozkazywać, raczej ja Tobie! Wyjdź! - wrzasnął na służącą, która wybiegła z płaczem z pomieszczenia.
- Mario, dlaczego moje przeznaczenie jest akurat takie? - spytał młody chłopak, patrząc na czyste, błękitne niebo. - Gdybym położył na nim swoje brudne łapska, straciłoby swoją piękną barwę..
- Nie mów tak, Lordzie Variorze - odpowiedziała uśmiechnięta nastolatka, przez co młodzieniec się zarumienił. - Myślę, że każdy ma powód, dla którego przyszedł na ten świat.
- Masz rację. Z resztą, jak zwykle. Dlaczego Ty zawsze masz rację? - ciepło ją przytulił.
- Nie wiem - zaśmiała się, składając delikatny pocałunek na jego ustach.
---
- Jest w bardzo złym stanie, lepiej teraz do niego nie idź - westchnęła służąca, spoglądając na piękną, młodą kobietę.
- Rozumiem, ale właśnie w takich momentach powinnam go wspierać. Poza tym, mam mu coś do powiedzenia - uśmiechnięta, uchyliła drzwi od sypialni męża.
- Maria? Nie chcę teraz z nikim rozmawiać - rzekł, patrząc w dal przez okno.
- Nawet ze mną? - podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Ech.. niech Ci będzie. Co chciałaś? - spytał.
- Variorze, ja.. jestem w ciąży. Wiem, że jesteśmy młodzi, ale chcę urodzić to dziecko i je z Tobą wychować - mocniej ścisnęła jego dłoń, zwieszając głowę. Mężczyznę bardzo zdziwiły te słowa. Zaczął sobie wszystko analizować.
- Zostanę.. ojcem? - uśmiechnął się i czule przytulił swoją żonę.
- Tak, dokładnie!
- .. dlaczego musiałaś odejść? - zaczął walić pięścią w ścianę i płakać. Naprawdę za nią tęsknił. Naprawdę brakowało mu jej uśmiechu. To był jedyny powód, dla którego niegdyś trzymał stronę dobra. Teraz mrok całkowicie nim zawładnął. Chciał, by wszyscy cierpieli tak, jak on musi cierpieć po jej stracie...
___